Forum  Nieoficjalne forum dla studentów IH UŁ w Łodzi Strona Główna Nieoficjalne forum dla studentów IH UŁ w Łodzi
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Józef Szujski - Wstępna prelekcja otwierająca kurs...

 
Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum dla studentów IH UŁ w Łodzi Strona Główna » HISTORIA III ROK Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Józef Szujski - Wstępna prelekcja otwierająca kurs...
Autor Wiadomość
bebki
Student
Student



Dołączył: 30 Kwi 2007
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Post Józef Szujski - Wstępna prelekcja otwierająca kurs...
JÓZEF SZUJSKI
WSTĘPNA PRELEKCJA OTWIERAJĄCA KURS HISTORII POLSKIEJ
Nie tak to dawno, panowie, bo kilkanaście zaledwie lat temu, gdy wiadomości z historii naszego narodu, znajomość naszego piśmiennictwa i jego dziejów młodzież polska prowincji naszej nabywała tylko prywatną gorliwością i pilnością. Czytywało się, nieraz ukradkiem tylko, Mickiewicza i Lelewela, aby dopełnić urzędową wiedzę szkolną tym, co z niej było wygnanym i zakazanym, a czego przeczucia wyssało się z mlekiem matki, nabyło w kole rodzinnym.
Ale nie dosyć na tym. Praca naukowa i literacka nad przedmiotami ojczystymi, praca około dziejów naszych, skarbów piśmienniczych, twórcza działalność na polu literatury, wszystko to stało w jawnym rozbracie z nauką urzędową, w szkołach publicznych, jak, niestety, stoi dotąd na przeważnym ziemi polskiej obszarze. Młodzieży kilku pokoleń przyszło łamać się duchem między nauką urzędową, w obcej podawaną mowie, a żywymi, potężnymi natchnieniem płodami naszej literatury, a z walki tej wychodziła ona najczęściej, uważając naukę szkolną jako konieczność, jako formalność nie przenikającą do wnętrza ducha, świat ów wolnej polskiej umysłowości, jako świat cały, jedyny i właściwy. Literaturze, jak trafnie powiedział Wincenty Pol, przypadła rola uniwersytetu polskiego w braku uniwersytetów.
Ten rozdział, panowie, między szkołą a literaturą, między nauką głoszoną z katedry, a uprawianą prywatnie, nie był bez zgubnych dla obojej strony skutków, i dla samego społeczeństwa. Ochraniając przede wszystkim wykluczoną znajomość rzeczy ojczystych, bez wsparcia i pomocy, często prześladowana nawet, musiała literacka i naukowa nasza działalność wpaść w pewną jednokierunkowość, która się odbiła nawet w traktowaniu tych przedmiotów. Liczne strony wiedzy ludzkiej, pożądane do rozświecenia wiedzy narodowej, znalazły w literaturze mało uprawia-czy, a przy traktowaniu przedmiotów ojczystych nie zawsze dosyć uwzględnienia. Nie było owego żywego stosunku między nauką oficjalną a nauką, że się tak wyrażę, ochotniczą, owej wymiany myśli i ludzi, którą widzimy za granicą, która też za granicą jest siłą jednej i drugiej strony.
Wśród takiego stanu oświaty publicznej błyszczą w porozbiorowych naszych dziejach oazy weselszego wejrzenia. Są to świetne dnie uniwersytetów wileńskiego i warszawskiego, dnie szkoły krzemienieckiej Czackiego, są to pierwsze czasy Szkoły Głównej w Warszawie, są to, śmiem twierdzić, zmiany w systemie nauczania, wywołane duchem wolności w państwie austriackim2.
Cokolwiek bądź brakuje jeszcze do autonomii w rzeczach wychowania i nauki, a brakuje niezawodnie wiele, faktem zdaje mi się niezaprzeczonym, że społeczeństwo nasze polskie, młodzież nasza, staje wobec obowiązku niemałej wagi korzystania z dostarczonych sposobności i ułatwień, rozwinięcia energii do pracy naukowej, odpowiadającej wielkiemu słowu wolności i narodowości.
Katedra historii polskiej, założona Najwyższym rozporządzeniem, wydaje mi się jednym takim wezwaniem więcej.
Powiedziano nam, panowie: Mieliście świetną przeszłość historyczną i pracowaliście nad jej przedstawieniem. Mieliście Bolesława Chrobrego i Kazimierza W., mieliście Jagiellonów i Batorego, mieliście Sobieskiego i Kościuszkę i mieliście Naruszewicza, Czackiego, Lelewela, [Karola] Szajnocha. Niechże wykład naukowy przedstawia stale waszą przeszłość i niech buduje na podwalinach wiedzy historycznej. Skończyły się w państwie tym czasy, gdzie indywidualności historyczne nie mogły czerpać z żywego słowa wiadomości o dziejach swoich, dlatego że nie były dziejami tego państwa.
Na to wezwanie tak pojęte, pozwólcie panowie, aby najpierwej odpowiedział profesor historii za siebie, poświęcając słów kilka wstępnych określeniu zadania, jakie sobie położył, i stanowiska, jakie zająć pragnie.
Wiadomo panom, że historia nie należy do umiejętności ścisłych, jak fizyka, matematyka, nauki przyrodnicze, a śmiałbym twierdzić wbrew nowożytnym zachciankom, że nią nigdy nie będzie3. W pierwszej linii widzimy ją zależną od materiału, począwszy od badań geologii i paleontologii aż do zbiorów archiwalnych, co jej odbierać musi pewność i niewzruszoność umiejętności na empirii lub czystym rozumowaniu opartych.
W drugiej zaś linii widzimy jej drugą zależność od spojrzenia, że się tak wyrażę, badawczego, człowieka, który jej czas swój poświęca, od jego wglądu w naturę ludzi i społeczeństwa, od wszechstronnego ocenienia warunków, w których się toż społeczeństwo znajduje i rozwija, słowem od sztuki odtworzenia życia przeszłości z jej materiału, która jedynie wydobyć może niepożyte prawdy i światła dla postępu nauki historycznej. Zgodna w tym z filozofią, wciąga historia przeważną liczbę nauk w swoją dziedzinę, a wciągnąć musi zarazem życie pokolenia swego, aby nim przeszłość nieraz tłumaczyć. W ostatnich czasach umiejętność geografii, fizjologii, statystyki podawano jako klucze do wielu zagadek historycznych, a nie podlega wątpliwości, że jak hazardowną byłoby rzeczą chwycić się ich, jako jedynych, tak niesłuszną zasłaniać światła, które na przebieg historii rzucać są w stanie.
W trzeciej linii zależną jest historia od sumy zasad i pojęć przedstawiającego ją pracownika. Tucydydes czy Tacitus, Gibbon czy Macaulay, Rankę czy Thierry, Lelewel czy Szajnocha wycisnęli na swoich dziełach piętno swoich zasad i wyobrażeń, położyli na nich, niby na kolumnach, sklepienie tego porządku świata, który sobie wyobrażali. Część ich przynosili ze świata, w którym żyli, część nabyli w świecie, w którym pracowali. Prawda w historii nie polega na nieprzywiązywaniu się do żadnej prawdy i zasady, na nieprzyniesieniu z sobą lub zabiciu w sobie każdego przekonania; polega ona na zdobyciu dla wypadków historycznych tak szerokiej przestrzeni, na której by się one z całą swobodą znaleźć i ugrupować mogły, a obraz całości wypadnie tym lepiej, im wyższy, im szerzej obejmujący duch, który je ustawił, aby nad nimi powiedzieć słowo swego sądu. Słowo to ostatecznym nie będzie i być nie może, ale dla ducha ludzkiego pozostaje wyżyna, z której było powiedziane.
Wobec tej trojakiej zależności od materiału, od zdolności badawczej i indywidualności przedstawiciela dziejów, czymże się ratuje naukowa historii istota? Gdzież umiejętny jej charakter, gdzie trwałość jej zdobyczy?
Odpowiedź na to łatwa. Historia jest badaniem prawdy o przeszłości życia człowieczeństwa i narodów. Prawda zaś, panowie, nie bada się samym zestawieniem tekstów, nie samą kombinacją ustępów dzieł histo-rycznych, ona bada się także schyleniem żyjącej piersi do niemych świadków dawnego życia, ona bada się zwiedzeniem pobojowiska, gdzie krwawa przed laty wrzała walka, ona bada się zastosowaniem dzisiejszej wiedzy na polu nauk politycznych do stosunków minionych, ona odsłania się często, w miarę jak wypadki, których jesteśmy świadkami, rzucają światło na przeszłość. Każda chwila historyczna niesie z sobą pewne nowe światła dla chwil dawno często minionych, naród jeden odgaduje pierwej niż inne, tajemnice życia narodów dawno zamierzchłych; pokolenie, które lirycznie na przeszłość jeszcze patrzało, ustępuje pokoleniu o spojrzeniu krytycznym. Suma odkryć materiału, suma trafnych spostrzeżeń i przedstawień to suma historycznej nauki, na której stanąć, z którą rachować się wypada.
Tu zarazem pora powiedzieć, na czym polega sumienność i bezstronność historyczna — na czym tendencja, wprost przeciwna naukowemu charakterowi historii.
Korzystać z materiału bez naginania go do swoich uprzedzeń, zdać z niego sprawę wedle przekonania swego, oto warunek pierwszy uczciwości historycznej.
Wyczerpać go wedle możności, drugi.
Użyć go wedle wyrobionego przekonania o jego wiarogodności i ważności, ostatni.
Tendencja, panowie, zaczyna się tam, gdzie się nauka kończy. Tendencja to przykrawanie historii dla jakiegokolwiek celu politycznej lub moralnej propagandy. Tendencja to używanie jej postaci do pięknych artystycznych obrazów. Tendencja to schlebianie nią próżnościom lub namiętnościom narodowym i społecznym. Tendencja to oszczędzanie kogoś lub czegoś z przyczyny na osoby lub publiczność. Tendencja to pojmowanie historii jako paliatywu na pewne zdrożności lub pobudki na pewne uśpienia.
Nic powszechniejszego, jak posługiwanie się historią, szczególniej u nas. Nie ma sprawy, przy której by jej, w najfałszywszy najczęściej sposób, nie poruszono. Służy ona za broń codzienną, tuzinkową, ulepioną z wielkich frazesów i nieomylnych rzekomo dogmatów. W pojęciu dosyć powszechnym jest też historia narodowa, przede wszystkim czymś od powszechnego potoku dziejów oderwanym, czymś dzisiejszym naszym dążeniom służącym, potulną służką zapatrywań politycznych i dostarczycielką szumnych słów bez liku. Popularyzowana i przykrojona najwygodniej, ma ona służyć do budzenia i utrzymywania ducha narodowego we wszystkich warstwach społeczeństwa.
Nie mam nic przeciw temu ostatniemu kierunkowi, chociaż nie wierzę w jego skuteczność w formie dzisiejszej. Powiem tylko, że jest to najmniejsza korzyść, jaką z historii narodowej wyciągnąć można, korzyść często straty za sobą pociągająca. Historia, jako nauka, jest przede wszystkim konieczną dla tych, którzy jako inteligencja wśród społeczeństwa staną i jako tacy działać w nim powinni. Zaniedbaniu tej nauki przypisywać śmiem wiele złego, które nas spotkało i spotyka, niezależny od nas — wspomniany wyżej rozbrat między nauką urzędową a literaturą tłumaczy mi niejedno z gorzkich naszych doświadczeń.
Jeżeli gdzie, panowie, to w naszym polskim społeczeństwie grożą historii i historiografii niezmierne niebezpieczeństwa, pochodzące z naszego wewnętrznego położenia.
Umarłym politycznie przychodzi nam badać dzieje przodków naszych żyjących pełnym życiem politycznym. Spadkobiercom ich usposobienia i charakteru przychodzi nam sądzić ich czyny. Dzieli nas od nich boleść wielka, nieprzebolała i która nigdy, póki żyjemy, przebolałą nie będzie. Od europejskiego porządku świata dzieli nas ta sama boleść. Przez wiek prawie cały rządzono nami w najrozmaitszy sposób, najczęściej bez naszego udziału. Wyszliśmy przez to z wyobrażeń i pojęć o rządzie, polityce, dyplomacji, a nabraliśmy za to wyobrażeń o tym wszystkim innych, uprzedzonych, jak bywają zwykle wyobrażenia nieszczęśliwego. Stąd naturalnie mieszanie się pognębionego uczucia do rozpatrywania dziejów, stąd skłonność do przesady w niechęciach i zamiłowaniach, w potępieniu i wznoszeniu pod niebiosa, stąd ustawianie tych dziejów wedle jednej ulubionej myśli przewodniej, nie znajdującej praktycznego zastosowania, wynajdywanie osobnych dla naszego narodu praw historiozoficznych, stąd nareszcie ów często napotykany rozbrat ze wszystkimi warunkami rzeczywistości.
Wadom takim hołdują — tylu skądinąd wybornych, zasłużonych i znakomitych historycznych pisarzy. Wady te to wady społeczeństwa, a raczej naturalny skutek jego położenia.
Charakterystyczną jest rzeczą, panowie, że wad tych mniej spotykamy w starych pisarzach historycznych z początku XIX wieku: w Czackim, Niemcewiczu i innych. Mieli oni tradycję żywej Rzeczypospolitej, mieli poczucie przyczyn, dlaczego upadła. Wady te, co jest dowodem niemałego postępu, niknąć zaczynają w potężnym plastyku historii Szajnosze, w znakomitym autorze Ostatnich czasów Stanisława Augusta, w młodej nareszcie szkole historycznej, wykarmionej na uniwersytetach obcych.
Unikanie ich wedle możności, wydaje mi się, panowie, pierwszym warunkiem uniwersyteckiego wykładu, jednym z obowiązków, które zaciągnąłem wobec rodaków, odważając się wstąpić na katedrę historii polskiej.
Jeżeli hasłem naszym w tej prowincji polskiej, żyjącej dzisiaj wolniej za siebie i innych, powinno być przede wszystkim słowo: Światła jak najwięcej! nauki jak najwięcej! pracy jak najwięcej! aby tymi siłami życie społeczne i polityczne pchnąć na nowe tory, wydobyć z niego nowe zadatki przyszłości, to nauka historii polskiej niepoślednie pomiędzy dźwigniami tego ruchu winna zajmować miejsce, powinna się stać poważnym studium młodego pokolenia, przedmiotem powszechnego zajęcia i roztrząśnienia. Z pożywiołu dla uczucia powinna ona przejść, czym jest właściwie, na pożywioł dla krytycznego i twórczego ducha w narodzie. Ze stanowiska polemicznego z nieprzyjaciółmi naszymi powinna przejść na stanowisko odważające każdy objaw historycznego życia, każdy wypadek wedle praw i spostrzeżeń ogólnych, stosować się dających do każdego narodu i do każdej historii. Daleka od chełpliwości narodowej, wymierzająca sprawiedliwość z wysokości trafnych pojęć o warun-kach życia państw i społeczeństw, winna ona zamknąć raz na zawsze usta tym uczonym niemieckim, którzy historiografii naszej zarzucają namiętność narodową, niepomni, że właśnie oni sami, pisząc o nas, padają ofiarą tego błędu.
A wierzajcie mi, panowie, że nie stracimy na tym dążeniu do jak największej przedmiotowości w historii, na tym zajrzeniu przeszłości oko w oko, nie z uczuciem tęsknego syna, bolejącego na grobie ojca, nie z goryczą spadkobiercy, któremu tylko krew i łzy padły udziałem, ale z poczuciem tego potomka wielkiego i wspaniałego domu, który patrząc na ruinę, odgaduje jej dawne kształty, bada, co było siłą, a co słabością wielkiego politycznego budynku, a [co] duchem twórczym, przyswajając sobie siły, słabości potępia na zawsze. Jeżeli przeszłość nasza podaje nam karty straszne upadku politycznego, podaje nam także wspaniałe karty naszego początku jako państwa naszego, odrodzenia, po latach podziałów i rozdarcia na dzielnice, karty naszej wielkości za dni Jagiellonów, karty świetnej zasługi za dni późniejszych. Podaje ona nam przykłady, jakie w każdych zresztą napotykamy dziejach, że jak upadek nie następuje bez przyczyn, tak i odrodzenie dzieje się wskutek przygotowa-nia warunków, które je umożebniają, wskutek zwrotów szczęśliwych w społeczeństwie, wskutek powstawania wśród narodu myśli zbawczych, ratujących, politycznych. Brak rozumu stanu zabija, unicestwia najzbawienniejsze zamiary jednostek, światło jego rozwijające się w pokoleniu rozpoczyna szczęśliwe dzieło postępu ku lepszemu, z najmniejszych często pierwocin.
Krytyczne badanie dziejów naszych, jeżeli niejedną rozbija iluzję, zastąpi ją sowicie klejnotami czystej wody i wyższej wartości. Nieubłagane dla czasów, w których przepadał w narodzie zmysł polityczny, przepadało zrozumienie warunków istnienia państwa, musi ono obejść się niemiłosiernie z niejednym bohaterem romansowego pojmowania historii, podnosząc za to niejedną głowę, obrzuconą tendencyjnie niepopularnością. Ale zabierając z ołtarza czci niejedną, uzurpującą tam miejsce postać, lub stawiając na drugim planie ludzi cnotliwych, ulegających obłędom wieku, burząc tradycję dni upadku, pójdzie ono nawiązać tradycję zgubioną z dniami chwały, siły, kwiatu, z tajemnicami naszej dawnej wielkości, każe uczcić ją wszędzie, gdzie się do późniejszych dni dochowała, zbliży to ku życiu, co jest życiem, a nie rozkładem; postawi nas w obliczu tych postaci, które stały niegdyś na świeczniku nie tylko kwitnącej Polsce, ale chrześcijaństwu.
Tak jest, panowie, nauka historii naszej, historii wielkiego europejskiego państwa winna być jednym z głównych środków powrotu do tradycji politycznych, do odzyskania zmysłu politycznego, a to nie przez samą analizę upadku, ale przez unaocznienie sobie przyczyn naszej dawnej świetności i potęgi. Winna ona nadto leczyć nas z bardzo powszechnego błędu, będącego główną przeszkodą w odzyskaniu tego zmysłu politycznego.
Tym błędem jest śmieszne, a bardzo powszechne, wyobrażenie, że my, jako synowie wieku XIX, wieku telegrafów, kolei żelaznych i piętnastoszpaltowych gazet, jesteśmy czymś nieskończenie wyższym od przodków naszych, jeżdżących telegami, korespondujących posłańcami i spisujących nova do swoich sylva rerum. Tym błędem jest, że my od rezultatów cywilizacji tego wieku, od jego myśli postępowych, przejętych najtańszym kosztem, spodziewamy się jedynego zbawienia, a mając w kieszeni kilka takich uniwersalnych medykamentów na niedolę naszą, przyjmujemy tak łatwo i chętnie rolę lekarzy społeczeństwa.
Historia, panowie, uczy czego innego. Uczy ona o mężach wielkich i wielkich pokoleniach, których wielkość, świetność, skuteczność w działaniu politycznym nie zależały od wieku, w którym żyli. Nie wiek ich tworzył, oni to tworzyli epoki. Społeczeństwa najbardziej cywilizowane mogą chorzeć na brak ludzi wielkiej historycznej inicjatywy, na brak kitu i myśli politycznej; społeczeństwo wieśniaków wydaje Chrobrego z jego światowładczą myślą. Nie z wielkich prądów wieku, ale z gruntu każdej ziemi, z właściwości stosunków, z twórczego ducha jej mieszkańców rozwija się życie historyczne narodów i krajów; prądy owe potężne, powszechnodziejowe są niejako probierczym tylko kamieniem trwałości życia, przyszłości jego i wartości dla ogólnych dziejów świata. Gdzie pracy i twórczości brak, gdzie nie ma sił odtrącających jedno, asymilujących drugie, gdzie nie ma wieszczego oka chwytającego w lot złotą sposobności chwilę, tam prądy te wielkie przynoszą zniszczenie tego co było, a co utrzymać się nie umiało.
Nie w naszym też charakterze synów wieku postępu, wieku XIX, możemy upatrywać naszą wyższość i czoło od przeszłości odwracać. Miarą wartości naszego pokolenia, wobec dziejów narodowych, są dzieje same, zasługa nasza nie jest, że żyjemy w wieku XIX. Wobec historii minie on jak każdy inny, a księga dziejów jego zapisze debet i facit każdego członka społeczeństwa. Oparcie się zatem o ziemię, o stosunki, o rzeczywistość, a w naturalnej konsekwencji o przeszłość, rozwijanie życia historycznego z tej podstawy, z doświadczeń, z spostrzeżeń i badań, twórcza działalność wypływająca z głębokiego studium samego siebie, spożytkowanie i strawienie pomocy cywilizacji, oto, panowie, co nam otwiera widok pozostawienia pamięci po sobie, widok przejścia chlubnego choćby skromnego do przyszłego.
Oto zarazem doniosłość narodowa nauki i pracy około historii narodowej. Jej to zadaniem jest przede wszystkim chronić pokolenie od unicestwiającego kosmopolityzmu. Jej zadaniem jest nawiązać między żyjącym pokoleniem a duchami zmarłych owo poczucie odpowiedzialności, które obowiązuje potomków do ekspiacji win ojców, a przyjęcia ich wielkich myśli i przykładów. Jej zadaniem, jest obudzić miłość do wszystkiego, co było siłą i życiem, a świętą zgrozę do tego, co było zgubą narodu. Jej zadaniem jest utrzymywać miłość społeczeństwa narodowego, ciągłość poczucia się w przeszłości narodowej, ciągłość objawiającą się w tożsamości błędów, w metampsychozie grzechów i popędów szlachetnych. Jej zadaniem nareszcie jest sumą dobrego, dodatniego żywiołu przeszłości, sumą wiedzy o jej stanie elektryzować, że się tak wyrażę, społeczność i w ten sposób dopomagać do jej postępu.
Ale jeżeli zgubnym jest kosmopolityzm, zamykający oczy pokolenia na skarby sił własnych, natrząsający się zarozumiałością głupią z kapitałów w brzęczącej, ale w zaśniedziałej monecie przeszłości złożonych, kosmopolityzm gardzący wiarą i polityką przodków w ślepej pysze, że nie rachując się z tym, co było, stworzy nowy świat i zacznie go od siebie; to niemniej szkodliwym jest i partykularyzm narodowy, zamykający naród w szklanej bani jego marzeń, przewidzeń, partykularyzm naginający świat tych przewidzeń i marzeń, wyjmujący dzieje nasze i losy spod ogólnych prawideł rządzących światem, zasłaniający stan nasz przed diagnozą rozumu, nauki, zdobyczy cywilizowanego świata, a wdrażający nam pychą boleści, partykularyzm wreszcie zmniejszający wagę grożących nam nieprzyjaciół, a pochlebiający naszym siłom i przeceniający ich doniosłość. I nad tę wadę zgubną, powszechną wznieść się powinna historia narodu, wytępiać ją powinno umiejętne studium dziejów naszych.
Powiadają o strusiu, ptaku pustyni, że przed niebezpieczeństwem nadchodzącym kryje głowę w skrzydła swoje. Tak czyni i partykularyzm narodowy. Rzeczą mężów, rzeczą w szczególności zastępu inteligencji mającego działać w przyszłości narodu jest walczyć, jak ów Farys pustyni, z piramidami piasku poruszonego burzą żywiołów, wzywać do rachunku każde niebezpieczeństwo, a zajrzawszy mu twarz w twarz, pokonywać go wedle możności. Rzeczą pracy około historii narodowej jest stawiać ją w pośrodku wielkich prądów powszechnych, dać ją oświecać wszystkim światłem wiedzy ludzkiej, a niechby bolało, jak chciało — pozbyć się iluzji, nie pozbywszy się miłości dla rzeczy.


Post został pochwalony 0 razy
Pon 20:59, 08 Gru 2008 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum dla studentów IH UŁ w Łodzi Strona Główna » HISTORIA III ROK Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin